Rozmowa z

Bogusławem Bachorczykiem

Monika  Kozień: Tworzenie własnych światów jest dla Ciebie przyjemnością czy przymusem? A może ucieczką skądś czy po prostu otwarciem na coś nowego?
Bogusław Bachorczyk: Do wszystkiego dochodzę raczej intuicyjnie. Jedne prace budują drugie. Tworzą się między nimi relacje. Rzeczywiście czasami impulsem do działania jest ucieczka, szczególnie w ostatnim czasie. Wcześniej bardziej powodowała mną chęć poszerzenia zasobu motywów. Ale nie w sensie mitologizowania przestrzeni, tak jak to robili wcześniej artyści. U mnie raczej chodziło o budowanie fikcyjnych światów, opowiadanie historii, a także tworzenie scenografii do nich. 

Jak wpisujesz te światy w siebie nawzajem?
Działam na warstwach. One dają możliwość budowania historii o kulturze na różnych poziomach. Tę metodę stosuję chyba najchętniej. Świetnie nadają się do tego na przykład fotomontaże. W większych cyklach kolażowych zawsze coś się działo na czymś. Jedna warstwa dzięki określonym zasadom kompozycyjnym, perspektywicznym i narracyjnym prowokowała ustawianie na niej jakiejś sytuacji. I zawsze chciałem tam siebie umieścić.

Czy fotografia z jej rejestracyjnością i zamknięciem konkretnej sytuacji zastanej jest dla Ciebie ciekawa? 
I w czasach analogowych, i późniejszych, cyfrowych lubiłem robić zdjęcia i filmy dla siebie, w gruncie rzeczy nie wiedząc, co się z nimi stanie, do czego posłużą. Nigdy nie myślałem, żeby je po prostu wykorzystać w całości. Robiłem z nich kolaże przestrzenne. Wydawało mi się, że trójwymiarowa przestrzeń fizyczna lepiej opowiada historie niż płaska powierzchnia. Jak je ustawię za, przed, w jakieś układy między sobą, trochę jak w średniowieczu, to ta opowieść ma inne tempo. Ale sama fotografia zawsze była w moim życiu obecna. Stanowiła wyraźny kontrast do tego, co mnie otaczało. Moje pierwsze zetknięcie ze sztuką odbyło się właśnie za pośrednictwem fotografii. Miałem w życiu różne etapy jej oglądania i wykorzystywania w sztuce. Przechodzenia fotografii do malarstwa, rzeźby, rysunku. To był i polaroid, i kamery, aparaty. Tej dużej przecież liczby zdjęć, które robię, nie wykorzystuję w zasadzie w działaniach artystycznych. Jedynie sporadycznie, łącząc je z innymi formami. Na przykład pojawiły się dwa zdjęcia przy realizacji dotyczącej Jarosława Iwaszkiewicza w Stawisku. Był też cykl zdjęć znad morza. Może jeszcze kiedyś wrócę do tej formy obrazu. Powoli już zaczynam. Na przykład przy realizacji książek-portretów robię dokumentację fotograficzną. Zauważyłem, że już nasyciłem się układaniem elementów, chociaż znowu robię cykl kolaży z czeskich rysunków z lat 40. XX wieku. Trochę już zrobiłem tych historii. Bo była przecież Voyage, voyage – podróż dookoła świata i po ruinach starożytnego Rzymu na podstawie tablic Josefa Langla i Giuseppe Niciego. To tak jak pisze się książkę. Gdy się skończy, to historia już przemija. Zawsze myślałem, że nie mam nic do powiedzenia, bo moje życie jest takie nudne. Dlatego produkowałem historie. Trochę dla siebie. Ta sytuacja wiązała się ze wspomnieniami z dzieciństwa, kiedy babcia dawała nam do oglądania albumy ze zdjęciami i opowiadała nam, kto na nich jest, jaka sytuacja została uwieczniona. To mi się bardzo podobało. Oglądanie albumów z babcią było zawsze dla mnie świętem.
Przy tworzeniu historii stosowałem trochę metodę szopki. Ustawiałem figury. Ważne też było, w jakim otoczeniu miały się znaleźć, długo więc szukałem odpowiednich elementów. Często znajdowałem coś, co początkowo wydawało mi się nieciekawe, dopiero z czasem odkrywałem w tym potencjał. Szukałem różnych form tworzenia historii. Ale też różnego obrazowania. Starałem się każdym cyklem opowiadać w trochę inny sposób.

Co było impulsem do zwrócenia się w stronę przestrzennych kolaży?
Trudno tu wskazać jeden czynnik. Z pewnością duże znaczenie miało to, że jestem rzeźbiarzem. Myślę przestrzennie, najłatwiej widzę przestrzeń. Dla mnie też było zaskoczeniem pójście w stronę kolaży trójwymiarowych. Nie znałem wtedy podobnych realizacji. Dopiero później dowiedziałem się, że na przykład Zofia Rydet też takie robiła. Pierwszym cyklem tego typu były ilustracje do książki Ewy Andrzejewskiej Obok inny świat o czasie wojny w Nowym Sączu. To było zamówienie. Prawdę powiedziawszy, męczyłem się z nim, bo nie ilustruję książek. Poprosiłem autorkę o zdjęcia, zacząłem z nich wycinać jakieś elementy, układać je i w efekcie powstało dziewięć skrzynek. Potem w ten sposób zrobiłem historię o sobie, rozliczenie z dzieciństwa. Pokazywałem to na wystawie Pocałuj mnie w pierścionek w Bunkrze Sztuki.

I te opowieści bardzo zapełniły całą Twoją przestrzeń. Co widać na przykład w pracowni. 
Tak, masz rację. Mam tu, w pracowni-domu, cztery bardzo różnorodne pomieszczenia, rzeczywiście po części pomyślane kolażowo. Połączenie włóczek, zdjęć, malarstwa ściennego. To na pewno wiązało się z brakiem domu i oswajaniem przestrzeni. Gdy nie masz swojego miejsca, tworzysz go dwa razy mocniej. Teraz z tym stwarzaniem sobie przestrzeni zaczynam wychodzić na zewnątrz poprzez działania w Naszym ogródku, w którym do współpracy zapraszam artystki i artystów. Pracownia to takie pudełko, tylko ogromne. One się różnią, jeżeli chodzi o skalę, ale metoda jest podobna. Ogródek też jest trochę takim pudełkiem, tylko na zewnątrz, a właściwie częściowo na zewnątrz, bo to jednak jest zamknięte podwórko. 

Ty po prostu masz taki kolażowy sposób na funkcjonowanie w rzeczywistości. Lepisz ją sobie według własnych potrzeb i upodobań. 
Lepienie to jest dobre słowo, zawsze było blisko mnie. I w znaczeniu fizycznym, chociażby lepienie z gliny w liceum, czy przenośnym – jako tworzenie historii. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałem się, że ta forma obrazowania mnie zainteresuje. Dochodziłem do tego etapami. Zaczęło się od chodzenia po antykwariatach, od takiego trochę zbieractwa. Kolejne zakupy kładłem na półkę, z nich robił się właściwie naturalny kolaż. Między przedmiotami zaczynały się tworzyć jakieś układanki. To doprowadziło mnie do metody klejenia, tworzenia z nich historii.  Poza tym w tamtym czasie, czyli około 2009 roku, był gdzieś ten kolaż w powietrzu.

Dlaczego sądzisz, że właśnie po 2000 roku tak popularne zrobiły się techniki fotomontażu?
Wydaje mi się, że na przełomie XX i XXI wieku jednorodny świat stał się niemożliwy. Przestaliśmy w niego wierzyć. Potrzebowaliśmy wielu opowieści. Kilku warstw, spojrzeń z różnej perspektywy, inaczej ujętych. Zrozumieliśmy siłę wielu możliwości. Byliśmy zmęczeni rzeczywistością. Potrzebowaliśmy dystansu i ironii. Widzę w tym duży wpływ surrealizmu i dadaizmu. Tamte lata to był właściwie pierwszy w Polsce tak duży wybuch zainteresowania tymi kierunkami.
Kolaż wiąże się też z rezygnacją z egoizmu. Jako artysta przestajesz rościć sobie prawa do bycia świetnym i jedynym, niepowtarzalnym, ale używasz materiałów gotowych, zrobionych przez innych, i układasz coś z nich swojego. Fajna jest też robocza forma kolaży. One są takie ideowe, dobrze w nich odbija się inteligencja autora, jego erudycja, ale także umiejętności budowania i prowadzenia opowieści, czy umiesz zaskoczyć odbiorcę, zainteresować go, wciągnąć w historię.

Z jednej strony jest tradycja dadaistyczno-surrealistyczna, z drugiej konstruktywistyczna, chociażby w kontekście rozliczania z mitem modernizmu. I obie te tendencje widoczne są we współczesnym zainteresowaniu fotomontażem, a także ogólnie w sztuce. Czy ta druga tradycja też jest Ci bliska? Widzę ją u Ciebie chociażby w pajęczynach rozsnutych na ścianach. Przypominają mi rysunki Oscara Schlemmera. 

Może to nie jest tak wprost widoczne, ale jest dla mnie ważna. Fascynuje mnie sztuka rosyjska pierwszych dziesięcioleci XX wieku. Naum Gabo, teatr rosyjski, Aleksandr Rodczenko. Pewnie to był jeden z impulsów do stworzenia skrzynek. Wiele jest takich spraw nieuchwytnych, są w powietrzu i być może miały wpływ na coś. I w Wyzwoleniu, i w Voyage, voyage konsekwentnie zasiedlasz zastany świat, przemeblowujesz go po swojemu. To są Twoje wyspy szczęśliwe? Z czego i kogo je budujesz? Czy masz jakieś ulubione czasy? Estetykę?
I w Wyzwoleniu, i w obu częściach Voyage, voyage, czyli podróży dookoła świata i po rzymskich ruinach, w materiale wyjściowym nie było ani jednego człowieka. To na mnie bardzo silnie zadziałało, ta pustka jak po jakiejś katastrofie. I rzeczywiście, jak się później dowiedziałem, zdjęcia wykorzystane do Wyzwolenia zostały zrobione przez Eugeniusza Wilczyka w zburzonym przez trzęsienie ziemi Skopje w roku 1963. Były to przestrzenie jakby czekające na zasiedlenie. No i wciągnęła mnie ta gra. Zapragnąłem się tam znaleźć, wprowadzałem osoby, które chciałbym tam spotkać. To byli aktorzy albo bohaterowie, których grali. Pojawiali się reżyserzy. W Rzymie na przykład Fellini, Pasolini, Visconti, chodzili ze mną i z moimi znajomymi po mieście. Przyjemne było dla mnie poczucie braku ograniczeń. Mogłem się spotkać, z kim tylko zapragnąłem. Z jakiejkolwiek epoki. Z człowiekiem istniejącym naprawdę lub z osobą fikcyjną. Uwiecznioną na zdjęciu lub namalowaną przez Rafaela czy Botticellego. Swobodnie mogłem sklejać czas. Płaski kolaż był też wyzwaniem kompozycyjnym, chodzi o ustawianie kadru. Musiałem dostosowywać wielkości poszczególnych elementów, chciałem, żeby to wyglądało jak plan filmowy. Musiałem robić kopie w odpowiedniej wielkości, wywoływać je.

Doskonale do budowania takiej przestrzeni marzeń nadaje się średniowieczna perspektywa. Właśnie nie renesansowa, uosabiająca mimetyzm naszej sztuki, ale umowna, rządząca się zupełnie innymi prawami niż odtworzenie realności. 
Tak, na przykład podkreślenie znaczenia poszczególnych postaci. Oko w kolażu tak się nie liczy, to nie rejestracja aparatem czy malowanie z natury. Tu ważniejsza jest intencja, wybór. To, że mogę tę intencję ustawić, najbardziej mi się w kolażu podobało. Biorę jakieś treści i je modeluję, jak chcę, według mojej hierarchii ważności, a nie według prymatu oka czy ręki. W kontraście do poprzednich moich prac, które właśnie były z ręki i z oka. Wyrwałem się z zabobonów akademickich. To była trzecia droga, ucieczka od tradycji, która była blisko mnie. Potem do niej wróciłem, do malowania, do aktu w szkicownikach, ale już na innych zasadach. Typowa, mocno zgrana sytuacja pozowania jest w nich pretekstem do stworzenia zupełnie nowych kontekstów. Jest realistyczny rysunek, ale i słowo – zanotowane rozmowy z modelami. Modele są tu partnerami. Rozmawiamy, oni pokazują mi swoje światy. To mogłyby być notatki pisarza albo filmowca przygotowującego jakąś większą opowieść. Z tych szkicowników powstają książki obrazowe, które można czytać na różne sposoby. Jedna warstwa to obrazki, kolejna to teksty, kolejna to teksty i obrazki.

Tworzone przez Ciebie światy zapełniają głównie mężczyźni. To nietypowe. Tradycja zachodnia, zwłaszcza XIX-wieczna, sugerowała, że do oglądania jest kobieta. 
Jest dla mnie ważne, że przedmiotem obserwacji czy podziwu może być mężczyzna. Do kolaży zostało wybrane konkretne towarzystwo. Muszę przyznać, że przygarnąłem je z przyjemnością. Interesuje mnie kondycja współczesnego mężczyzny, brak akceptacji mężczyzny przez mężczyznę. Wtłaczanie go w konkretne ramy, co zwłaszcza jest widoczne w ostatnich latach. W 2015 roku zrobiłem na przykład wystawę Prosimy nie strzelać. My nie strzelamy, która była trochę przeczuciem tej tendencji. A według mnie mężczyzna nie zawsze musi walczyć, może inaczej pracować, inaczej funkcjonować w społeczeństwie. Na przykład w Anglii nawet w czasie I wojny światowej nie trzeba było iść na front, można to było inaczej odrabiać. A przecież nie tylko wojna definiuje mężczyznę. Każdy może inaczej „polować”. Chodziło mi o ściągnięcie gorsetów. I to się udało. O ile kolaże były romantyczne, dawały tylko przeczucie sytuacji, o tyle szkicowniki w naturalistyczny wręcz sposób obnażają rzeczywistość. Niektórzy może je nawet uznają miejscami za wulgarne, ale chodziło o przejście poza jakąś granicę, poza konwencję mówienia. Zawsze mnie fascynowało, że piosenkarz rokowy może rzucić publicznie wulgaryzm, a taki malarzyna musi być zawsze grzeczny. No to, jak on ma tworzyć wypowiedź artystyczną, gdy w sferze publicznej funkcjonują już tak ostre formy. 

Marzec 2021


Bogusław Bachorczyk (ur. 1969 w Stryszowie)
Malarz, rzeźbiarz, rysownik, twórca multimedialny, kurator wystaw. Jeden z ciekawszych współczesnych twórców fotomontaży. Doktor habilitowany, profesor w III Pracowni Interdyscyplinarnej na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Absolwent klasy rzeźby w Liceum im. Antoniego Kenara w Zakopanem oraz Wydziału Malarstwa krakowskiej ASP. Autor koncepcji i wykonawca wieloletnich projektów twórczych, takich jak dziennik-szkicownik (od 1986) i Nasz ogródek (od 2018). Bachorczyka interesuje szczególnie problematyka historii i czasu, tożsamości, indywidualnego odkrywania prywatnej przeszłości, bricolage i łączenie technik rzemieślniczych z nowoczesnymi mediami. Jest przykładem artysty totalnego, którego życie prywatne ściśle splata się z twórczością, czego potwierdzeniem może być najbardziej monumentalne dzieło tego autora tworzone od 2003, czyli pracownia-mieszkanie w Krakowie przy ul. Czystej, będąca w nieustannym procesie uzupełnień i przekształceń w bezpieczny mikroświat. 


 

  • logotyp unii europejskiej

Wyszukaj